Zacznijmy od początku.
Poniedziałek, godzina piąta trzydzieści.
Rozpoczęcie tygodnia dla większości ludzi jest takie jak zwykle. Znów zaczynają
się obowiązki, praca, szkoła. Dla mnie jednak był on nieco dziwny i inny. Nie
mogłam już z lubością w oczach wpatrywać się w wytłuszczone na ekranie mojej
komórki imię „Davin”. Nie mogłam też nacisnąć odpowiedniego przycisku, który
połączyłby mnie właśnie z nim. Właściwie wcale tego nie chciałam. Moim celem
było zapomnieć, a co za tym idzie? Nie płaszczyć się przed kimś, kto na to nie
zasługuje. W końcu właściwa kolej rzeczy powinna być taka, że on mnie zdradza i
on błaga o wybaczenie. Nic na to nie poradzę, że było odwrotnie. Ja zostałam
zdradzona, on mnie rzucił, a teraz najchętniej zadzwoniłabym, żeby usłyszeć
jego kojący głos. No, może do wczoraj był kojący. Od teraz powinien mi się
kojarzyć tylko z jego okropną, ociekającą fałszem buźką. Nie mówię, że nie był
przystojny, bo był… i to jak! Nie bez powodu nie mogłam oderwać wzroku od jego
miękkich warg i migoczących piwnych oczu.
Właściwie to dla mnie nadal była
niedziela. Noc, która ciągnęła się od naszego zerwania, a właściwie brutalnego
porzucenia właśnie mnie, trwała w nieskończoność. Tak, zdecydowanie można by
uznać, że dzisiaj jest niedziela.
Wolne.
Wolne od ludzi. Wolne od jego
wizerunku przed moimi oczami, wolne od myślenia, co dalej z moim życiem. Bo
kiedy słone krople w moich oczach powoli zaschły, a z policzków starłam ciemne
smugi, mogłam zacząć się zastanawiać nad czymś innym. Potrzebna mi również
praca. Chłopak… jak chłopak, kiedyś przekona się, że Nicky była nic nie wartą…
echem, może daruję sobie epitety. W każdym razie będzie żałował, że nie ma już
mnie! Tak! Tego zamierzam się trzymać, nie chcę przez niego płakać i choć wiem,
że jest to zadanie na granicach moich możliwości, to zawsze można spróbować.
Ponownie zerknęłam w duże łazienkowe
lustro. Przejeżdżając opuszkami palców pod oczami, westchnęłam. Mimo wszystko
nie uda mi się cofnąć czasu i nie sprawię, żeby niedziela w jakiś cudowny
sposób rozpoczęła się od nowa. Muszę coś zrobić z tymi okropnymi worami pod
oczami i wyjść na miasto. Sięgając po wszelkie potrzebne środki do makijażu,
wygięłam krzywo usta, spoglądając pobłażliwie na swoje odbicie. Każdy zorientowałby
się, że jest to wymuszony uśmiech, a przynajmniej osoby, które mnie znały.
Przeczesałam szybko włosy, zbliżając się do lustra. Z uwagą i bezgraniczną
powagą obejrzałam moje urocze worki, znajdujące się tuż pod ciemnozielonymi
oczami. Ostatni raz wyglądałam tak po śmierci mojego ukochanego i jedynego psa.
Już nigdy więcej nocnego płaczu,
obiecałam sobie, po czym spojrzałam na zegarek. Piąta czterdzieści pięć. Czas
dłużył mi się niemiłosiernie. Chyba wszystko było przeciwko mnie i wszystko
skłaniało mnie, żebym o nim myślała. Kiedy poczułam, jak w moich oczach
ponownie zbierają się łzy, przechyliłam głowę do góry, mrugając gwałtownie. Nie
mogłam uronić już ani jednej kropelki! Gdy tylko udało mi się zatrzymać
niecierpliwy potok, znów poprawiłam makijaż. Nikt nie mógł zorientować się, że
coś jest nie tak. Mi samej na pewno też niedługo przejdzie. Nie mogę się
przecież cały czas zadręczać, czemu zostawił mnie dla niej…
Łapiąc szczotkę, przeczesałam długie
pukle kasztanowych włosów. Szybko związałam je w koński ogon i przyjrzałam się
sobie krytycznie. Teraz powinnam przywołać uśmiech na twarz. Chociaż… właściwie
to miałam jeszcze trochę czasu, żeby pozadręczać się myślami i nie udawać, że
wszystko jest w porządku. Bo nie było. Przechodząc do kuchni małego, nieco
zagraconego mieszkanka, spojrzałam na zegarek. Była już dokładnie szósta rano.
Zanim usiadłam przy małym stoliczku
pod oknem, włączyłam czajnik. Czekając na gotującą się wodę podparłam brodę
splecionymi dłońmi. Wsłuchiwałam się w odgłosy, dochodzące mnie zza okna. Już o
tej godzinie dużo samochodów toczyło się wąskimi ulicami Berlina. Błądząc
pustym wzrokiem po pomieszczeniu, natrafiłam na lodówkę. O niee! Gwałtownie
zerwałam się z miejsca, przesuwając głośno krzesełkiem po płytkach. Szybkim
krokiem podeszłam do niej i starając się nie patrzeć na białe drzwiczki,
odciągnęłam magnesy, chwytając w dłoń zdjęcie, które tam wisiało. Nie
wytrzymałam! Mój wzrok szybko ześlizgnął się na fotografię, odszukując
uśmiechniętą twarz Davina tuż obok mojej. Jakaś niewidzialna dłoń ścisnęła moje
serce, a do oczu napłynęła nowa dawka łez. Wciąż
przypominało mi się jego zachowanie. Wczoraj był taki… obojętny, wyprany z
emocji, bezwzględny. Nadal nie mogłam uwierzyć, że między nami już koniec.
Chciałam podrzeć to zdjęcie,
skończyć z tym raz na zawsze, a zaraz po tym wyrzucić je do kosza na śmieci.
Raz… dwa… trzy. Nie mogłam! Zginając je na pół, z bolącym sercem wcisnęłam je
do tylnej kieszeni moich dżinsów. Zganiłam się w myślach, podchodząc do
czajnika. Chwilę później, popijając kawę, zastanawiałam się, co robić dalej. W
końcu udałam się przed telewizor w moim małym saloniku. Swoje ciało wcisnęłam
głęboko w kanapę i łapiąc obiema dłońmi kubek wpatrzyłam się w jakiś
bezsensowny obraz. Nie wiem, jak długo tak siedziałam. Zorientowałam się, że
trochę czasu minęło, kiedy zadzwoniła moja komórka.
Skrzywiłam się lekko pod wpływem
muzyki, dobiegającej z telefonu, która zakłóciła moją błogą ciszę, wypełnioną
niemym cierpieniem rozpadającego się na kawałki serca. Telewizor ciągle był
wyciszony.
Gdy jednak uświadomiłam sobie, iż
telefon faktycznie dzwoni, moje serce zabiło mocniej, może to był on?! Wyraźnie
odczuwałam głuche łomotanie w klatce piersiowej. Złapałam za komórkę, nie
patrząc na ekran. Odchrząknęłam i odezwałam się dźwięcznie, witając rozmówcę.
Zaszczycił
mnie Andy. Chwilowo poczułam małe rozczarowanie, ale cieszyłam się też, że nie
muszę znów zmierzyć się z moim byłym chłopakiem. Ta konfrontacja chyba by mnie
zabiła.
Mój rozmówca zaś wydawał się być
zadowolony z siebie, wyrzucając na raz potok słów.
- Czekaj, czekaj… czy dobrze
zrozumiałam, że znalazłeś mi pracę? – po chwili wydusiłam zaskoczona.
- Tak jest, kuzynko! Słyszałem, że
potrzebujesz… no, ale skoro nie chcesz…
- Nie! Masz rację, potrzebuję –
sapnęłam w komórkę. – A teraz mów, co wiesz. – Na mojej twarzy pojawił się
nikły uśmiech, z Andym zawsze można było pogadać na jakiś neutralny temat. Jego
głos był zazwyczaj tak przyjaźnie nastawiony do wszystkich, że aż przyjemnie
się go słuchało. Zdecydowanie tego teraz trzeba mi było.
- Jeśli chcesz wiedzieć więcej,
spotkaj się ze mną za jakąś godzinę. Może w Cafe? – zaproponował.
- Okej, będę – zgodziłam się,
odruchowo zerkając w ekran telewizora. Była mała szansa, że dostrzegę w nim
swoje odbicie, a także widniejące pod moimi oczami worki, a przecież były takie
duże! Kończąc połączenie pognałam w stronę łazienki, jeszcze raz obejrzałam się
na wszystkie strony. Jest dobrze, prawie nic nie widać… a przynajmniej nie
odbiega to jakoś bardzo od normy. Nie zniosę w końcu, gdy będzie mnie ktoś
wypytywał, czemu tak wyglądam lub dlaczego źle spałam. Nie lubię kłamać, a
mówić o Davinie też nie chcę.
*
Stukając moimi nowymi czółenkami,
krok za krokiem znajdowałam się coraz bliżej kawiarni. Mimo, że nastrój miałam
pod psem, a moje oczy same się zamykały, to czułam zniecierpliwienie i
ciekawość. Andy nie powiedział mi zbyt dużo, a ja trochę obawiałam się jego
pomysłu. Nie zmniejszało to jednak mojej chęci, by dowiedzieć się, co tym razem
wymyślił.
Pochylając głowę w dół, wpatrywałam
się w swoje stopy. Czułam jak delikatny wiosenny wietrzyk rozwiewa moje długie
włosy i przyjemnie omiata policzki. O tej porze roku wszystko budziło się do
życia. Czemu jednak moja miłość umarła? Właściwie nie siebie powinnam o to
pytać. Zapytanie to powinnam skierować do Davina. To on mnie zostawił. Wiem, że
powinnam to zaakceptować i nie zgrywać zazdrosnej eks, ale przecież dla niego
to uczucie też wiele znaczyło, prawda?
- Jasmine! Tutaj!
Sprzed budynku dobiegł mnie donośny
głos mojego kuzyna. Uśmiechnęłam się mimowolnie, widząc jego sterczące rdzawe
włosy – jak zwykle rozczochrane. Podeszłam do niego, zwiększając natężenie
stukania, po czym przytuliłam go do siebie. Być może zrobiłam to zbyt
gwałtownie, okazując potrzebę pocieszenia, jednak nie mogłam się powstrzymać. Andy
popatrzył na mnie tylko nieco podejrzliwym wzrokiem, starając się odczytać z
mojej twarzy, czy coś się stało. O nic nie pytał.
Oboje z uśmiechami wstąpiliśmy do
kawiarni. Siadając przy stoliku, wpatrzyłam w niego swoje zielone oczy.
- Mam dobrą wiadomość. – Uśmiechnął
się.
- Tak właśnie myślałam, inaczej
chyba byś mnie tutaj nie ściągał – mruknęłam w jego stronę.
- Dawno cię nie widziałem. Taki też mógł
być powód, nie sądzisz? – spytał z błyskiem w oku. – Ostatnio cały czas
spędzałaś z Davinem.
Skrzywiłam się lekko, gdy
wypowiedział jego imię. Nie umknęło to jego uwadze.
- Coś nie tak między wami? – zaniepokoił
się. Cały Andy, jak już zauważy, że coś jest nie tak, drąży i drąży aż znajdzie
powód.
- Nic nie jest tak, jak powinno być,
ale nie chcę o tym mówić.
Nabrałam głęboko powietrza, po czym
przygryzłam mocno wargę, uważając na pieczenie, które pojawiło się w kącikach
moich oczu. Czy ja do cholery muszę być tak wrażliwa, czy jak to tam nazwać? To
naprawdę nie jest fajna cecha, a przynajmniej nie dla mnie. Szybko potrafię się
rozkleić, mimo iż ze sobą walczę.
- Mama cię zatrudni – zmienił szybko
temat, nie chcąc brnąć w to jeszcze bardziej.
- Och… - mruknęłam mile zaskoczona.
– Ciocia?
- Tak jest. Zatrudni cię jako
fotografa. Wiem przecież, że potrafisz sfotografować wszystko, co się rusza, więc
poświadczyłem za ciebie.
Chłopak wypiął dumnie pierś.
Sięgające za ucho włosy, przeczesał lekko dłonią, zaciskając na czubku, tak
jakby chciał je zaraz wyrwać z cebulkami. Najwidoczniej brak mojego entuzjazmu,
co do jego pomysłu nie działał na jego nerwy zbyt dobrze.
- Andy, potrzebuję pracy, ale bez
przesady! - Wyrzuciłam z siebie, mierząc jego sylwetkę wzrokiem. Mój brat
cioteczny całkowicie i nieodwracalnie dawał mi znać, że nie jest zadowolony z
mojej reakcji.
- Ciocia na pewno nie chce żadnych
początkujących - westchnęłam.
- Gadasz głupoty. Potrzebujesz
przecież pracy, więc korzystaj, jasne? – upewnił się.
Przytaknęłam krótko głową. Na moją
twarz wypłynął nikły uśmiech. Mam już pracę. Jedno z głowy.
*
Kiedy przed moimi oczami pojawił się
wysoki berliński budynek, stanęłam lekko przerażona. Z onieśmieleniem
obserwowałam przeszklone ściany o zielonkawym połysku i idealnie wybrukowane
podłoże.
Bałam się, że ciotka oczekuje po
mnie czegoś szczególnego, a ja nie będę zdolna spełnić jej oczekiwań.
Zdecydowałam jednak, że przyjmę tą pracę. Jest mi cholernie potrzebna i co by
nie było, zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby spisywać się jak najlepiej.
Biorąc wdech, spuściłam nieco wzrok na stopnie, znajdujące się przede mną.
Automatycznie ku nim ruszyłam. Musiałam w końcu zmierzyć się z tą ostatnia
prostą. Ponownie wsłuchując się w rytmiczne uderzanie moich butów, myślami
odleciałam zupełnie gdzie indziej. Nic dziwnego więc, że na pierwszym zakręcie
zdążyłam wpaść już na niczemu winnego człowieka.
- Przepraszam! – pisnęłam. Na moje
policzki wypłynęły małe rumieńce, kiedy dostrzegłam w jego dłoniach ogromny
aparat fotograficzny. Facet zdecydowanie wyglądał profesjonalnie, mimo to
bardziej mój wzrok przykuła jego ognisto ruda czupryna i przenikliwe niebieskie
oczy. Zdecydowanie zwracał na siebie uwagę!
Zbierając się w sobie, zapukałam do
jasnych drzwi, na których widniała pozłacana tabliczka z napisem „Penelope
Baade”. Po chwili gabinet stanął przede mną otworem, a przed moimi oczami
ukazała się ciotka. Na jej głowie jak zwykle widoczne były mocno poskręcane
blond loczki, przepasane gdzie niegdzie nutami siwizny. Z uśmiechem wciągnęła
mnie do swojego biura.
Mój wzrok przelotnie przesunął się
po kremowych ścianach, na których wisiały oprawione w ramki pierwsze strony z
magazynów plotkarskich i innych. Pod ścianą stało kilka brązowych, niczym nie
wyróżniających się szafek, a na środku pokoju znajdowało się biurko. Sprawiało
wrażenie zaśmieconego.
- Jasmine, tak się cieszę, że
podejmujesz u mnie pracę – zaświergotała przejęta. – Tak dawno cię nie
widziałam!
Uściskała mnie przyjaźnie, a do
moich nozdrzy dotarł mocny zapach całkiem przyjemnej nuty zapachowej.
- Dziękuję ciociu, za tą pracę –
odezwałam się pobłażliwie.
Machnęła ręką na znak, że to nic
wielkiego. Zasiadając po drugiej stronie biurka, odsunęła sprzed siebie stertę
gazet. Nie tylko jednego, ale różnych, przeróżnych wydawnictw! Kiedy moje oczy
przebiegły po tytułach, okazało się, iż o istnieniu połowy nie miałam nawet
pojęcia!
- Ach… trzeba pilnować konkurencję.
– Wzruszyła ramionami, lekkim ruchem głowy wskazując gazety.
- Wracając do tematu. Fotoreporter –
to twoje nowe ja.
Uśmiechnęła się zachęcająco w moją
stronę, a ja przełknęłam tylko głośno ślinę.
- Właściwie nazywaj to jak chcesz,
skarbie. Potocznie możesz mówić paparazzo, ale pamiętaj, że jak na razie
pracujesz dla naszej agencji. Zobaczymy, jak sprawdzisz się w takiej roli.
Chrzest bojowy przejdziesz… - Zajrzała do kalendarza. – Dnia dwudziestego marca
o godzinie dwudziestej pierwszej, na czerwonym dywanie.
Przytaknęłam sztywno głową.
Paparazzi?! Nie dałam po sobie poznać szoku, jaki wywołało u mnie to słowo.
Pozostańmy przy fotoreporterze, brzmi to o wiele korzystniej, gdyż paparazzi
kojarzą mi się tylko z bezwzględnymi, męczącymi ludzi, wysportowanymi facetami!
Wysportowanymi, tak, tak… W końcu muszą za nimi się nieźle nabiegać!
- Po więcej informacji możesz
zgłosić się jutro. – Uśmiechnęła się pocieszająco. – Witam w pracy.
Ja też witam i choć dobrze wiem, że
paparazzo to nie jest zawód cieszący się aprobatą społeczną, to… sprawdzę się!
*
Wyczerpana i bardzo śpiąca wróciłam
do domu. Co, jak co, ale nieprzespana noc nie wpłynęła na mnie dobrze. Gdy
tylko zamknęłam drzwi, czarną torbę rzuciłam na podłogę. Nogi szybko wyskoczyły
z butów, na boso kierując się w głąb mojego skromnego mieszkanka. Jedną dłonią
przeczesałam włosy, drugą zaś nadal kurczowo trzymałam pudełko z nowym aparatem
fotograficznym. Razem z nim padłam na małą kanapę w saloniku. Założyłam skrzyżnie nogi, po czym wpatrzyłam
się w opakowanie. Zerwałam kawałki taśmy, by po chwili otworzyć go i napawać
się jego widokiem. Najlepsze jest to, że to bardzo dobry sprzęt, a ja nie
zapłaciłam ani grosza. W końcu to na koszt firmy, jak powiedziała ciotka. Moja
ręka zastygła wraz z nim na wysokości oczu. Nie mogąc się powstrzymać, choć
wiedziałam, że jest włączony, nacisnęłam przycisk i…
- O cholera! – Wyrwało mi się.
Ale daje po oczach! W moim polu
widzenia wciąż znajdowały się liczne mroczki, pozostałe po nagłym oślepieniu
fleszem. Nie spodziewałam się, że lampa nie będzie wyłączona.
Opuściłam aparat, kładąc go koło
siebie. Przewracając się na bok, cicho westchnęłam, oparłam głowę na poduszce i
przymknęłam lekko oczy. Tak właściwie nie miałam siły cieszyć się z nowego
zakupu, z wizji nowych zdjęć. Moje myśli zaprzątał Davin. I znów, kiedy
zostałam sama nie mogłam się go pozbyć. Prawą ręką sięgnęłam do kieszonki
swoich spodni. Wyciągnęłam komórkę, rozsuwając klapkę. Żadnego połączenia.
Żadnej wiadomości. Nawet nie próbował ze mną porozmawiać, nawet nie próbował
przeprosić. A przecież musi mu zależeć… zawsze mu zależało…
I mi też.
Sfrustrowana rzuciłam komórką w
poduszkę spoczywającą po drugiej stronie kanapy. Głuchy odgłos poniósł się po
pomieszczeniu, a w moich ciemnozielonych oczach stanęły łzy. Jakby na zawołanie
telefon rozdzwonił się, a do moich uszów doleciały dźwięki ustawionej piosenki.
- Teraz to mnie w tyłek pocałujcie –
mruknęłam w przestrzeń, po czym wtuliłam twarz w poduszkę. Miałam ochotę zatkać
uszy i śpiewać pod nosem, udając, że nic mnie nie obchodzi. Zamiast tego moje
powieki powoli opadły, a po rumianych policzkach potoczyła się nowa dawka
słonych kropel.
Trafiłam na Twojego bloga przypadkiem i zostanę tu na pewno na dłużej. Muszę przeczytać wszystko do końca, tak mnie zaintrygowałaś prologiem i pierwszą częścią :) Poza tym główna bohaterka znajduje się w identycznej sytuacji sercowej, co ja. Może nie dokładnie z takich samych powodów, ale zostałam sama. Okay, nieważne przecież :) Idę do kolejnej części.
OdpowiedzUsuń